Facebook

Za każdym razem moje podrygi literackie mają jeden wspólny mianownik - smutek.

niedziela, 22 października 2023

    Wszystko wskazuje na to, że rok 2023 będzie przełomowy, jeśli chodzi o katastrofy. Pandemia covid? Wojna na Ukrainie? To są małe pypcie przy apokalipsie zombie. Bo jak inaczej nazwać to, że po tylu latach powstałam z martwych i wstawiam tu... coś?

    Za każdym razem moje podrygi literackie mają jeden wspólny mianownik - smutek. Jestem na tyle szurnięta, że uważam to uczucie za jedno z poetycko pięknych. Ale zanim spojrzycie na moje obłąkanie w oceniający sposób, popatrzcie na to obiektywnie. To smutne i poruszające filmy wygrywają Oskary. To po smutnych, romantycznych książkach mamy emocjonalnego kaca przez dobry tydzień, bo mimo, że rozrywają nas na milion kawałków, jest w tym.. no właśnie kurde jest coś pięknego. I to sprawia, że jak pozbieramy się do kupy, robimy sobie to znowu - sięgamy po kolejną książkę, która nas wewnętrznie dewastuje. Czy to jest masochizm? Być może. Czy jakakolwiek książkara kiedykolwiek żałowała emocjonalnego okaleczenia książką? Nie moi drodzy, książkary żałują, że już nigdy nie przeczytają tej książki po raz pierwszy.

    A smutne piosenki? Jezu Chryste na rowerze, ja nie wiem czego bym słuchała w te gorsze dni, bo wtedy I'm sexy and I don't know it totalnie. Ale wiecie co jest największym zaprzeczeniem praw fizyki, logiki, a nawet matematyki dyskretnej? To, że my, kobiety, kiedy nam smutno, słuchamy smutnych piosenek, żeby było nam jeszcze bardziej smutno, aż płaczemy i wtedy robimy Winx Enchantix transformacja, i wchodzimy w taką bad bitch era jakiej świat nie widział, bo jesteśmy gotowe (oczywiście od jutra) skoczyć ze spadochronem, popływać z rekinami, albo co gorsza, zapisać się na siłownię. Tak, zdradziłam Wam sekret, za który facetki z Anonymous pewnie zbanują mi blog. Przyślijcie mi chociaż kartkę z podziękowaniami do więzienia. NIE MA ZA CO.

    Ale chodzi mi w tym wszystkim o to, że czasami smutek ma smak takiego półwytrawnego winka. Nie smakuje jak wytrawne siki, ale nie smyra też podniebienia malinową pianką jak to słodkie. Można powiedzieć, że smakuje ono trochę.. sentymentalnie? Zauważcie ile smutnych wspomnień, mimo że bolą, to wywołują takie ciepełko w środeczku. Zazwyczaj w tych smutnych wspomnieniach jest coś pięknego. Jakiś impuls, który nas ukształtował czy coś miłego, co wydarzyło się później, ale nie wydarzyłoby się, gdyby wcześniej nie wydarzyła się ta przykra sprawa. Nadążacie? 

     Gdybym dziś nie czytała smutnej książki, nie słuchała smutnych piosenek i nie sięgnęła z sentymentu po gitarę pierwszy raz od kilku lat, pewnie nadal bym niczego tutaj nie napisała. Ale zdałam sobie sprawę, w sumie nie dziś, ale już dawno, przy innym crying session, że to smutek jest dla mnie zapałką, która odpala pachnącą pomysłami świeczuszkę.
Wiecie ile kawałków zagrałam na gitarze po takim czasie? Całe zero. A przez te lata mogłam już wymiatać jak Chad Smith grający "The kill30STM po raz pierwszy w życiu, nie słysząc nawet wcześniej tej piosenki. Jak nie wiecie o czym mówię, to obczajcie na tik toku, ten gość kiedy gra aż ocieka zajebistością. I mogłam w jakimś stopniu też tak.. ociekać? Boże, nie brzmi to najlepiej, ale tak, MOGŁAM, gdybym nie zmarnowała, w tym przypadku, jeszcze nieodkrytego talentu.

    To samo z pisaniem. Wydaje mi się, że słowo pisane, nie ma takiego przebicia jak filmik, który można włączyć do malowania się czy odrabiania pracy domowej. Ale z drugiej strony... czy ja kiedykolwiek robiłam to dla dużej publiki? Zawsze wystarczało mi poklepanie po ramionku od rodziny lub znajomych to raz, a dwa, pisanie jest dla mnie oczyszczające. Robię to więc też z nieco egoistycznych powodów. Brakuje mi tego. Plus, kiedy ludzie udają się na dwójkę, mają czas poczytać, więc kto wie, czy po drugim ramionku nie poklepią mnie przypadkowi ludzie? Albo nie kopną mnie w dupę? Czy gdybym pisała regularnie, barki nie mieściłyby mi się w koszulę od klepania? Czy miałabym tyłek ze skały? Może dowiemy się tego za jakiś czas dzięki dzisiejszej chwili przygnębienia i melancholii.

    I to jest piękne. W sensie nie but w czterech literach, ale smutek jest piękny. Jest pamiątką tego co było, okładem z rumianku na to, co jest teraz i pogodzeniem się z tym, z czym dopiero mamy się zmierzyć. Tak, to ja wymyśliłam te IQ 200 słowa i mam rację i pozwólcie mi się raz popluskać we własnej mądrości. Moje motto, to "not everyday is a shine day", ale dziś możecie wyciągnąć okulary przeciwsłoneczne, bo zamierzam tym cytatem shine na cały post.

    I tak podsumowując, mam nadzieję, że spojrzycie od dziś na smutek trochę inaczej, że od czasu do czasu powitacie go cieplutko i będzie niczym taniec w deszczu zmywający z Was kurz z całego tygodnia. Jednak pamiętajcie też, że yin potrzebuje swojego yang. Nie ważne jaki piękny nie byłby smutek, to radości nie śmiałabym umniejszyć. Jest równie atrakcyjna.


Buziaki,
Paulina.

Brajanek ma takie dobre serce, niech się nauczy że jak będzie miękką pisią, to musi mieć twardą dupę.

czwartek, 27 lutego 2020

     Kiedy miałam 9 lat, jedyne o czym marzyłam to aby mama rzuciła mi złotówkę przez balkon by nie śmigać na czwarte piętro i ułożyć sobie życie na nowo z paczką czipsów i butelką oranżady. Raz na jakiś czas zdarzyło się, że rzuciła piątkę - wtedy fakt, potrafiło mi się w kalafiorze poprzestawiać, od takiej ilości pieniędzy dziecko szybko odlatuje - koks, lasery, brokatowe naklejki do segregatora z Bloom, z klubu Winx - niby hajsu dużo, ale możesz wybrać tylko jedno. W końcu od tego zastanawiania się człowiek jednak głodniał i wraz wypłata szła na głupoty. Musicie też wiedzieć, że od małego babcia dzierga mi swetry (nawet w ostatni piątek otrzymałam nowiutki, prosto z fabryki), ale odkąd zdarzało się mojej mamie rzucić mi co jakiś czas 5 złotych, babcia rękawy w tych sweterkach robi coraz dłuższe, chyba czuje że przez te odpały od brokatowych karteczek mogli zacząć mnie szukać. Co prawda jeszcze na oddział C mnie nie zgarnęli, ale od czasu do czasu oglądam się za siebie i chowam przed pojazdami na sygnale - lepiej dmuchać na zimne, ale gdyby jednak coś, to będę miała stylizację na każdy dzień tygodnia.

     Dobra, świruję. A chyba nie powinnam, bo dziś mało świrujący temat.
Wracając.
Zobaczcie - dziecku do szczęścia niewiele potrzeba. Czasami wystarczy lizak, czasami zabawka, czasami pyszne kanapki od mamy z odkrojoną skórką chleba, oczami z ogórków i uśmiechem z papryki. Czasami wystarczy, że Twoja najlepsza koleżanka wydrze się pod blokiem, budząc pół osiedla, żebyś wyszła się pobawić (albo wyszedł, co za różnica, chłopcy też mają koleżanki). W każdym razie - dziecko potrafi ze wszystkiego zaczerpnąć trochę radości, nawet z głupot. I zarazić nią jeszcze innych wokół.
Parę dni temu do Internetu trafił jednak filmik, który opublikowała mama 9-cio letniego chłopca, Quadena Bylesa i który rozłożył mnie na części pierwsze, przysięgam. Widok dziecka, które mówi - cytuję - "CHCĘ UMRZEĆ (...) CHCĘ SIĘ ZABIĆ!" sprawia, że serce pęka na kawałki, a oczy budują rakietę i odlatują na Marsa, by nie musiały patrzeć na to, co dzieje się u nas na Ziemi. Chłopiec, który powinien płakać tylko dlatego, że zdarł sobie kolano biegając za dziewczynami aby wsadzić im pająka we włosy, cierpi tak, że chce skończyć ze swoim życiem przez swoich rówieśników. Przez inne dzieci, które już w tak młodym wieku potrafiły wygenerować w sobie tyle nienawiści, aby ściągnąć inne dziecko na samo dno, TYLKO dlatego, że inaczej wygląda, bo cierpi na karłowatość. I to cierpi na nią tylko i wyłącznie przez swoich rówieśników.

     Aaaa, Grażynko, to tylko dzieci, same nie wiedzą co mówią, trzeba to po prostu zignorować i otoczyć dziecko ciepłem i miłością w domu, przypominać o jego zaletach aby zbudować jego pewność siebie oraz poczucie własnej wartości. W końcu im się znudzi i przestaną, albo obiorą sobie inne dziecko jako cel. To proste.
     Droga Helenko, masz rację, niech uczą się życia, Brajanek ma takie dobre serce, niech się nauczy że jak będzie miękką pisią, to musi mieć twardą dupę.

    I wiecie co? Najgorsze jest to, że takich Helenek i Grażynek jest dużo. Problem Quadena ma miejsce w Australii, ale z tego typu przemocą dzieci muszą zmagać się na całym świecie. U nas wychowawcy też mówią, zignoruj, znudzi im się. Daj spokój, dokucza Ci bo mu/ jej się podobasz.. Chłopcy w tym wieku tacy są, dziewczynki dojrzewają szybciej, w końcu przestanie.
Tylko, że może przestać za późno.

     Mama Quadena pokazuje tym nagraniem, że przemoc w szkole może urosnąć do takiej wielkości, która przerasta nawet rodziców. Ja, oglądając filmik, na którym zupełnie obce dziecko w obcym języku mówi, że chce popełnić samobójstwo, poczułam się bezsilna na tyle, że spociły mi się oczy. Cierpiałam razem z tym dzieckiem. Nie potrafię sobie wyobrazić jak musi się czuć rodzic takiego małego bombla, który ledwie się urodził, a już chce zniknąć z tego świata, bo dane jest mu więcej, niż nawet dorosły byłby w stanie udźwignąć. Jestem naprawdę zdruzgotana tym, że dzieci są w stanie złamać inne dziecko tak, że potrzebuje ono opieki 24 godziny na dobę, bo jeśli ktoś straciłby go z oczu na 10 minut, to mógłby go już więcej nie zobaczyć żywego.

     Skąd u tak młodych istot bierze się tyle nienawiści? Gdzie uczą się tych słów, których znaczenia nawet nie znają, a którymi potrafią wyrządzić taką krzywdę?
Uważam, że w domu. Również my, Polacy, jesteśmy szczególnie zawistnym narodem. Wyobraźcie sobie, że wiedziecie spokojne życie, pieniędzy na wszystko Wam wystarcza, ale na wakacje możecie pozwolić sobie jedynie raz do roku, na mazurach. Mimo to jesteście szczęśliwą rodziną, cieszycie się, że macie zdrowe dzieci, siedzicie przy śniadaniu, a ojciec robiąc kawę spogląda za okno, gdzie somsiad już trzeci raz w tym roku, a jest luty, pakuje walizki do swojego passerati z 2019 i leci się wygrzać na Teneryfie. 
Iiii... zaczyna się długa lista.

A Ci znowu na wakacje. Skąd oni mają na to wszystko pieniądze? Pewnie jakieś szemrane interesy. Kupuje sprzęt na lewo i omija podatki. Może jakieś narkotyki. Ta jego Lucyna to na pewno tylko dla pieniędzy z nim jest, patrz jak ona wygląda. Twarz spuchnięta od botoksu, ciekawe czy jej to wszystko nie spłynie od ciśnienia w samolocie. Na sztuczne cycki ją było stać, ale cellulitu to już się pozbyć nie mogła. A te dzieci takie rozpieszczone. Ich Danielek to spasiony jak dobry prosiak. Widać, że się powodzi.
A DZIECI SŁUCHAJĄ.

     I biorą przykład z rodziców, którzy w tym wieku są ich jedynym autorytetem poza dziadkami. Pewnie już trochę tego buractwa wyssały z mlekiem matki, ale kiedy już są bardziej rozumne, zaczynają chodzić i funkcjonować w społeczeństwie, rozwijają tę nową umiejętność do maksimum. Dobrze wiemy, że to, czego dzieci nie powinny podłapywać, to łapią w locie. I rzucają mięsem - nie wiedząc jeszcze czy to wieprzowinka czy cielęcinka - na prawo i lewo, jakby były ekspertami w dziedzinie wędliniarstwa.

     Ten problem nie dotyczy jednak tylko "niewinnych" docinek bombelków, których wiek można pokazać na palcach obu dłoni. Mówię niewinnych, bo w wielu przypadkach rzeczywiście dzieci same nie do końca zdają sobie sprawę z tego, co dane słowa znaczą, a inne zwyczajnie boją się, że same staną się obiektem docinek, więc dokuczają temu, któremu dokuczają wszyscy. Przemoc w szkole dotyczy też gimnazjum i liceum, co powinno przerażać nas jeszcze bardziej. Są to w pełni rozumni, świadomi swoich czynów ludzie, którzy potrafią siebie nawzajem doprowadzić na skraj wytrzymałości. Znalazłam statystyki z 2018 roku, podające liczbę samobójstw oraz niedoszłych prób samobójczych wśród młodych ludzi w naszym kraju:

"Według prowadzonych przez Komendę Główną Policji statystyk w 2018 roku samobójstwo próbowało popełnić 746 nastolatków w wieku 13-18 lat (w 2017 roku 702 przypadki) i 1143 osoby w wieku 19-24 (tyle samo w 2017 roku)".

     Moim zdaniem są to naprawdę duże liczby, które w rzeczywistości są na pewno jeszcze większe. Nie o wszystkich próbach samobójczych wie policja, nie o wszystkich wiedzą nawet rodzice. Znam osoby, które mając mniej niż 25 lat próbowały odebrać sobie życie i nikt z ich najbliższych pewnie do tej pory nie ma o tym pojęcia. Nie jest łatwo słuchać dorosłego człowieka, który opowiada o tym co musiało stać się w jego życiu, aby sięgnął po sznur. Nie wiem jednak, co musi się wydarzyć, żebyśmy otworzyli oczy na ludzką krzywdę i zaczęli reagować. Nie wiem jak nauczyciele mają uczyć dzieci w szkole wzajemnego szacunku, kiedy w domu uczy się ich zupełnie czegoś innego.
Nie wiem. I inni też nie wiedzą, bo ten problem nie znika.

     Kończąc mój wywód, życzę nam moi drodzy, żebyśmy byli po prostu dobrzy. Potrafili cieszyć się z czyichś sukcesów i wyciągać pomocną dłoń do tych, którzy tyle szczęścia w życiu nie mają. Tym, u których zawiść zakorzeniła się jednak już na dobre, życzę aby nauczyli się mieć najzwyczajniej w świecie wyjebane, żeby nie pokazywali bomblom jak nienawidzić. W końcu nie bez powodu mówi się, że to ktoś mądry powiedział, że milczenie jest złotem.
Życzenia są bezinteresowne i bez okazji.

Buziaki,
Paulina.


_________________________________________________________________________
PS. Filmik znajdziecie >>tutaj<<

To nam powinno być szkoda starszych ludzi, czy starsi ludzie powinni żałować nas?

środa, 6 marca 2019

     W świecie Internetów, które umożliwiają nam komunikację z praktycznie całą planetą, sądziłam, że tylko ludzie starsi mogą być samotni. I czułam współczucie, że ich to wszystko omija, że przecież mogliby kogoś poznać, porozmawiać.. wystarczyłoby ich tylko nauczyć.
Ale oni nie chcą. 
Moja babcia nie chce.

     Tłumaczyłam jej razem z kuzynkami pierdyliard razy jak pisać SMS-y. Bo wszyscy uważaliśmy, że to przydatne, że babcia powinna umieć. Ale ona nie chce i nawet jak wytłumaczymy to po raz pierdyliardsetny to i tak zdenerwuje się, rzuci telefonem i powie "a w dupie to mam". 
Dotąd sądziłam, że babcię po prostu nie interesują te "nowe technologie", ale uświadomiłam sobie ostatnio, że może boi się, że przestaniemy dzwonić. Bo kto teraz dzwoni? Przychodzimy w niedzielę na obiad i klepiemy w te telefony, zamiast się z kimś po prostu spotkać albo zadzwonić. Przez Internet każdy jest Januszem swojego biznesu, ale w cztery oczy to już głupio coś powiedzieć.
Kozak w necie, pisia w świecie.

     I to chyba dlatego, to młodzi ludzie są teraz najbardziej samotni.
No powiedzcie, czy to jest normalne, że rozmowa na messengerze zastępuje nam normalne spotkanie? Czy to jest normalne, że nie odbieram telefonu od numerów nieznanych, bo niewytłumaczalnie boję się powiedzieć "pomyłka, dzwoń Pan dalej"? Czy to jest normalne, że poznajemy przez Internet więcej ludzi, niż na żywo, w życiu realnym, w swojej okolicy? No czy to jest normalneeee?

     Albo to pisanie.. CO BY BYŁO GDYBYŚMY SIĘ SPOTKALI. Uwielbiam tego typu rozmowy. Nooo gdybyś była tu obok, to byśmy strzelili jakieś winko, pogadali normalnie. Nooo, gdybyś przyjechał jutro to byś się załapał na pyszną szarlotkę, którą upiekłam. Oj Paulina, gdybyś mieszkała bliżej to byśmy codziennie jadły lody i oglądały Seks w wielkim mieście!
Ale nie jestem obok, Ty nie przyjdziesz jutro i nie mieszkamy obok siebie, więc jedyne co możesz, to popatrzeć na zdjęcie mojej wspaniałej szarlotki i wyobrazić sobie jaka z niej pychotka. Realia są takie, że wspomnień nie zbiera się przez ekran telefonu, na którym piszesz XDDD, a w rzeczywistości nawet się nie uśmiechasz. I założę się, że większość młodych ludzi to wie. Może nawet wszyscy to wiedzą.
No ale co z tego? Co musi się stać, żebyśmy rzeczywiście zaczęli żyć? 

     Ile razy słyszałam od kogoś, że nienawidzi ludzi. NIENAWIDZI LUDZI, WIĘC SIEDZI W DOMU PO TO ŻEBY PISAĆ Z TYMI ZNIENAWIDZONYMI LUDŹMI PRZEZ INTERNET. To czego takiego Wy nienawidzicie w ludziach - ich widoku? Bo jakoś dalej szukacie towarzystwa, kontaktu, aprobaty, u tych samych osób. Tylko krótszą drogą, bez wychodzenia z domu.

     To jest jakaś anomalia? Choroba? To się jakoś nazywa?

     Jako, że studiuję filologię angielską, mam zajęcia z mówienia. Wiadomo, że nasz poziom angielskiego jest różny i jak ktoś dopowie coś po polsku, to nic się nie stanie. Byłam kiedyś w grupie z 2 osobami, które mogły być max. 2 lata ode mnie młodsze.. czyli w sumie to młodzi, ale dorośli ludzie. Próbowałam przedyskutować z nimi pytania, które zadał nam wykładowca, próbowałam zażartować.. no wiecie, proste, podstawowe interakcje międzyludzkie. A oni siedzą i się patrzą. W końcu jedna osoba powiedziała minimum tego, co mogła powiedzieć i koniec. Cisza. Pierwsze co to pomyślałam sobie... jak Ci ludzie radzą sobie w życiu? Jak robią zakupy? Jak załatwiają sprawy w urzędach? Jak rozmawiają z lekarzem? PISZĄ IM SMS-y?!

     Dobra, luzuję już łydki. No ale pomyślcie sami.. to nam powinno być szkoda starszych ludzi, czy starsi ludzie powinni żałować nas? Oni odbywają bogatsze rozmowy idąc do sklepu albo czekając w kolejce do lekarza, niż my klepiąc całymi dniami w ekrany smartfonów. Już nie wspominając o tym, że ich rozmowy mają bogatsze słownictwo, bo im nie szkoda czasu na to, aby powiedzieć CIEBIE zamiast CB.

     I co, teraz pewnie jestem hipokrytką, bo sama tak robię, a się mądruję w Internetach, że wielki znawca. Mędrzec XXI wieku Paulina Ghandi 2k19. 
Szczerze mówiąc w ogóle nie widziałam problemu, dopiero mój przyjaciel dał mi do zrozumienia, że jak piszę to wyrzucam z siebie wszystkie gorzkie żale świata tak, że aż nie wie co ma mi odpowiedzieć, a jak rozmawiamy normalnie, to palę głupa i kompletnie nie da się ze mną rozmawiać na poważne tematy. Czaicie to? Skończę w tym roku 23 lata i ja się BOJĘ ROZMAWIAĆ na poważne tematy! 
Aż mi żal siebie samej.
To znaczy było mi żal.
Teraz już nie.

     Tak już na koniec, podsumowując ten wodospad słów pełen żalu, złości i frustracji, powiem Wam, że jestem cholernie wdzięczna babci, że nie umie pisać tych esków. I jestem wdzięczna za moich przyjaciół, którzy dzwonią jak normalni ludzie, którzy wyciągają mnie z domu, z którymi mam już masę pięknych wspomnień. I nawet kiedy czuję się samotna, bo czasami każdy się czuje samotny, to wiem że tak naprawdę nigdy nie jestem sama, bo mam wokół wspaniałych ludzi, którzy pójdą ze mną na kawę, pojeżdżą ze mną wokół miasta bez celu, byle by móc pogadać, wyciągną mnie na bilard, imprezę, do kina, nad morze, gdziekolwiek. Byle by pasek "towarzystwo" zapełnić w prawdziwym życiu, a nie w domu, przed komputerem, grając 4 godzinę z rzędu w simsy.

Chociaż takie dni też są potrzebne.



Buziaki,
- Paulina

Zawsze dostaję problem bez sugestii jego rozwiązania. Ale dobrze, że to nie jest mój problem.

poniedziałek, 2 lipca 2018

   Uważam, że wszyscy ludzie z natury są dobrzy. Rodzimy się my, małe buraczki i nie jesteśmy ani źli, ani neutralni. W naszych żyłach, wraz z buraczanym soczkiem, płynie wtedy czysta dobroć, dzięki czemu nasze uśmiechy są najpiękniejszym zjawiskiem, jakie nasze rodzice mogą sobie wtedy wyobrazić. I robią wszystko, by on nie znikał, bo chcą chronić w nas to, co jest najpiękniejsze. Dobroć. I założę się o moje kocie uszy, które zakładam do robienia makijażu, że nie zamieniliby tego nawet na dwutygodniowy pobyt all inclusive na Malediwach. No chyba, że byłby tam też Bradley Cooper albo inny Jason Statham. Wykleiłabym zdjęciami z tej podróży chyba cały swój pokój. Och, Bradley...

     W każdym razie, przychodzi taki czas, że rodzice nie są w stanie dłużej bronić nas przed całym światem, który w pewnym stopniu zdążył wyrzeźbić w swojej własnej dobroci coś, co niekoniecznie z samą dobrocią ma coś wspólnego. I o ile dotąd byliśmy przed tym chronieni, tak teraz wychodzimy na przeciw temu goli i weseli. Nikt nie jest w stanie zatkać nam uszu, gdy nie powinniśmy słuchać, nikt nie zakryje nam oczu, gdy nie powinniśmy patrzeć. A niewielu jest takich, którzy wychodzą po raz pierwszy na podwórko z sześciopakiem na klacie, która odeprze każdy atak i ochroni tę dobroć, a wraz z nią coś, co jest najważniejsze - pewność siebie.

     Mamy XXI wiek, a to słowo wciąż jest postrzegane jako tabu. Jako coś, co nie jest dla Ciebie dozwolone, co jest złe, co sprawia że jesteś gorszy, zarozumiały, arogancki. NIE WOLNO CI BYĆ PEWNYM SIEBIE. Mi nie wolno być pewną siebie. Dlatego w pracy zamiast "dzień dobry" usłyszałam "przytyłaś", dlatego kiedy pokazałam się znajomym bez makijażu usłyszałam "rany, co Ci się stało" i dlatego nawet wykładowcy ciągle podkreślają fakt, że my, studenci, jesteśmy zbyt głupi, by to wszystko pojąć, bo oni są nadzwyczajnie habilitowanymi doktorami, a my nie. Ale to jak nauczyciele depczą naszą pewność siebie swoimi chodakami niosącymi 70 kilo żywego kompleksu, to już inna sprawa, na osobny post zresztą.
Mam znać swoje miejsce, mam pamiętać o swoich wadach, wiedzieć jak źle wyglądam. 

     A gdzie jest moje miejsce? Dla kogo źle wyglądam, dla Ciebie czy dla siebie? Co jest moją wadą, to, że ubiorę sukienkę mimo mojego wystającego brzucha? To, że się uśmiecham, a Ty nie chcesz patrzeć na moje krzywe zęby? Zawsze dostaję problem bez sugestii jego rozwiązania.
Ale dobrze, że to nie jest mój problem.

     Wiecie dlaczego powstają takie filmy, jak "Złe mamuśki" czy "Seks w wielkim mieście"? Po to, abyśmy w końcu zrozumiały, że pewność siebie i ambicja to NIE SĄ złe słowa. Te filmy mówią nam to, co my same powinnyśmy odmawiać rano i wieczorem jak pacierz. Jestem piękna, pewna siebie i zasługuję na każde dobro tego świata, bo sama jestem dobrym człowiekiem.
Bo powinnyśmy się czuć piękne, a świat powinien być wręcz zobowiązany do tego, byśmy się tak czuły. A nie do tego, by nam to poczucie odbierać.

     W "Jestem taka piękna" Ethan chodził na zumbę, a nie na siłownię, bo jak stwierdził "nie jest tym typem faceta". I nie, nie jest homoseksualistą. Ani pisią. Po prostu jest nieśmiały, skromny i wstydzi się tego jak wygląda, więc nie zniósłby osądzających spojrzeń innych, przypakowanych już mężczyzn, wyciskających 120 na wysterydowaną być może już klatę. On wraz z ćwiczeniami stara się odbudować swoją samoocenę, zaakceptować swoje ciało i pokochać siebie w całości. Bo ma kompleksy przez tych, co naśmiewają się z niego w pracy i chce sobie z nimi poradzić.
HALO, to oznacza, że jest gorszy? NIEMĘSKI? Na każdego, kto odpowiedział "tak", naślę meksykańską mafię, która mu przygrzybi na tyle, że on sam będzie miał powód do kompleksów! Kompleksów związanych ze swoją głupotą.
Ciągle oceniamy i szufladkujemy ludzi, chociaż nie znamy ich historii. Jest nam głupio, kiedy śmieszkujemy sobie z kogoś, a później okazuje się chory. Ale facet i kompleksy? Nieeee, wtedy jest wszystko w porządku. Hahahaha. Kupa śmiechu. Haha. KUPA.

     Też się na tym łapię, nie raz. Ciągle oceniam ludzi. To wychodzi ze mnie tak naturalnie, jak ostry kebab po 10 minutach od spożycia. Ale skoro ja mogę nad tym pracować, dlaczego Wy mielibyście nie spróbować?
Nie chodzi o to, by wszystkim słodzić, nie, to grozi cukrzycą. Mam na myśli raczej to, by zwracać  innym uwagę w sposób, który ich nie obrazi i tylko wtedy, kiedy o nasze zdanie nas poproszą (tak, to też jest ważne!).
"Naprawdę śliczny rysunek, uwielbiam to jak dopracowujesz wszystkie detale. Mogłabyś jedynie zwrócić większą uwagę na proporcje, wtedy będzie świetnie". To wszystko!
Dałam Wam szablon konstruktywnego krytykowania, nie sp...aprajcie tego!

      Spytacie mnie teraz: ale jak mam być dobry dla innych, kiedy inni nie są dobrzy dla mnie?
    Jak głosi stare paulińskie przysłowie: "Jak się urodziłeś, w Twoich żyłach wraz z buraczanym soczkiem, płynęła czysta dobroć. Pamiętaj o tym, a inni też będą pamiętać. Doceń, a inni też będą doceniać. Bądź dobry dla innych, a inni też będą dobrzy dla Ciebie."

      Wierzę w to, że zarówno złe jak i dobre uczynki do nas prędzej czy później wrócą. Więc nawet największe kozaki tego świata (i nie mam tu na myśli grzybów), którzy są przekonani, że Karma to ich drugie imię, dostaną to na co zasłużyli. I o ile im może nie mieć kto podać ręki, kiedy nie będzie im się wiodło, tak osoba, której zaoferowałeś pomoc na uczelni z jakiegokolwiek przedmiotu, czy osoba za którą wziąłeś zmianę w pracy, kiedy byłeś jej ostatnią deską ratunku - będą o Tobie pamiętali.
To wszystko.


Buziaczki,
Paulina

Usługiwanie mi to Twój zasrany obowiązek

poniedziałek, 11 czerwca 2018

  Nie wiem, w którym momencie ludzie przestali się szanować. Kiedy miałam te 10-12 lat i chłopcy ganiali mnie z patykami, na których były pająki, nie czułam się nieszanowana. No bo co zrobić, chłopcy tak mają. Przez jakiś czas pocałowanie dziewczyny jest dla nich najobrzydliwszą rzeczą jaką są w stanie sobie wyobrazić! I chociaż te wspomnienia są niczym flashbacki z Wietnamu to jednak nie było w tym nic pogardliwego czy zawistnego. Trzymaliśmy się razem wiele wakacji! Więc cóż, brak szacunku musiał pojawić się trochę później.

     Wspominając gimnazjum czuję się jak dinozaur. Jak gimnazjaliści mogli tak szybko wyginąć? Kto to słyszał, 8 lat w podstawówce! Legendy o takich szkołach opowiadała mi mama, która kiedyś wydawała się być dinozaurem. A teraz proszę, Paulina gimnazjoraptor.
No ale, gimnazjum było dla mnie etapem próbowania wszystkiego. Czarnych ciuchów, dresów, jakichś hipisowskich chustek. I szczerze mówiąc wszyscy mieli to w głębokim poważaniu, nikt mi nigdy nie ubliżył z powodu mojego wyglądu. Nie pamiętam też żeby ktoś naprawdę mi dokuczał. Nie dlatego, że mam słabą pamięć lub taką traumę, że wypaczyłam wszystko ze swojego umysłu. Po prostu takich sytuacji na ogół nie było. Chłopcy dokuczali trochę sobie nawzajem, no ale ACH CI CHŁOPCY, taki ich urok. Nie sądzę jednak, żeby się nie szanowali. Bo zbijali piąteczki codziennie. Chociaż nie, to były żółwiki. Rany, jak tak sobie teraz pomyślę, to to strasznie urocze, że kiedy przychodziliśmy do szkoły, wszyscy sobie żółwikowaliśmy.
W każdym razie, brak szacunku względem siebie nawzajem czy swojej pracy nie miał miejsca. No chyba, że weźmiemy pod uwagę przeszkadzanie na lekcji jako nieszanowanie pracy nauczyciela. To może trochę tak. Ale nie do końca o taki brak szacunku mi chodzi. O tym jednak zaraz.

     Myślę sobie teraz nad tym co napisać o szkole średniej. 18 lat to w końcu już całkiem dojrzali ludzie, nie? Do tego technikum trwa 4 lata, także trochę czasu trzeba było spędzić z tymi samymi mordkami. Powiem Wam jednak, że było w porządku. Na ogół sobie pomagaliśmy, szczególnie na koniec roku, kiedy notatki z polskiego były zbawieniem, a kolejka do zaliczeń matematyki przy tablicy służyły temu, żeby w końcu ktoś Cię nauczył tych granic, pochodnych czy innych pierdów. Nikt mnie jawnie nie szkalował za to, że nie jeżdżę na wycieczki, ale za to byłam kimś, kto jeszcze nie słyszał o tym, co się tam działo, więc było o czym rozmawiać. Wiadomo, jednych się lubiło, drugich nie, ale żeby się nie szanować? No nie koniecznie.

     To jak nie stało się to w szkole, to gdzie?
     W pracy.

     Bo właśnie pracy drugiego człowieka w ogóle nie szanujemy. Nie potrafimy powiedzieć ani "dziękuję", ani "dzień dobry", ani "do widzenia". Miłego dnia? Ktoś mi kiedyś mówił, że ktoś gdzieś komuś kiedyś tak powiedział!
Ile razy widziałam w Tesco przy kasach czy napojach schowaną kiełbasę, która powinna być w chłodni na tyłach sklepu.
No ale jednak jej nie potrzebuję, a nie chce mi się jej odnosić tak daleko.
Więc niech się zepsuje, albo lepiej niech ktoś inny to zrobi. W KOŃCU ZA COŚ IM TU PŁACĄ.

     Ja akurat pracuję w kinie od około 2 lat. To były niezwykle owocne lata zresztą, bo odkryłam skąd naprawdę na Ziemi wziął się człowiek. Nie z kapusty, nie przyniósł go bocian, nie wyewoluował też z małpy.
Otóż Teoria Ewolucji Pauliny S. głosi, że człowieka rzeczywiście stworzył Bóg na swoje podobieństwo, jednak zakazał mu jeść owocu z krzaka buraczanego. Człowiek jednak ciekawski był i zjadł. I sam stał się burakiem. Dlatego też, kiedy się rodzimy, jesteśmy tacy czerwoni. To znamię i piętno po skosztowaniu buractwa, które zostaje z nami na całe życie. Nie wiem, może ludzie nie kontrolują tego barszczu czerwonego w sobie dlatego, że w szkołach uczą nas bredni o jabłkach i małpach. Może to rzeczywiście spisek ogólnoświatowy i po opublikowaniu tego posta pójdę siedzieć za obalenie tej enigmy. Ale warto było, teraz już wszyscy wiedzą!
     Każda teoria jest jednak poprzedzona długimi obserwacjami i doświadczeniami. Nie myślcie sobie, że wyssałam to wszystko z palca i tak naprawdę wymyśliłam to na potrzebę tego posta!

     Na stronie kina można robić rezerwacje, które wygasają 15 minut przed rozpoczęciem seansu. Automatycznie. Komputerowo. Przyszła kiedyś do mnie Pani, której przez stanie w kolejce przepadła rezerwacja i jej miejsca zostały już wykupione. Chyba to było 50 twarzy Greya, bo ludzie niemal zabijali się o miejsca. No ale, zrobiła się awantura. Jak to wygasły. Ale ja przecież stałam w kolejce. Mnie to nie obchodzi jak Pani to zrobi, ja mam dostać te miejsca z powrotem. Ale jak to k&^%a nie. Ja p&^$&*#, Pani sobie żartuje, mnie to nie interesuje.
Bo wszyscy pracownicy kina siedzą te 15 minut przed seansem i usuwają wybranym ludziom rezerwacje. Znają nazwiska wszystkich i chcą zrobić im na złość. TAK, DOKŁADNIE TAK JEST.
Do tej pory jestem wdzięczna partnerowi tej Pani za to, że naprawdę kulturalnie dokończył transakcję.

     No ale, kino ma też kawiarnię. Co dwa dni, a w weekendy nawet do kilku razy w ciągu dnia trafia się klient, który podchodzi i mówi "kawę", "piwo", "bilet". Jaką kawę? "No normalną". Chociaż, czasami zamiast "bilet" po prostu podchodzą i zaczynają mówić numer rezerwacji. A DZIEŃ DOBRY? TO NUMER PANA TELEFONU CZY CO?

     Na salach pod ekranem jest śmietnik, przy którym zresztą stoję, wypuszczając salę. Ludzie widzą go nawet z najwyższego rzędu sali, a i tak zostawiają kubły z popcornem, butelki i tacki po nachosach obok siedzeń. Dzięki temu zamiast raz przejść po schodach, idę nimi nawet 3-4 razy w zależności od tego, ile klienci po sobie zostawili w przejściach między rzędami. To naprawdę miłe, że ludzie dbają tak o moją kondycję. Na pewno wiedzą, że mam do przelatania po kinie jeszcze 7 godzin!

     Nie wspomnę o dramach, kiedy ktoś chce wejść z kubełkiem KFC na salę. Albo na bilet ulgowy bez legitymacji. Tu już buractwo łączy się często z cwaniactwem, nie wiem czy świat jest na to gotowy.

     NIE WSZYSCY KLIENCI TACY SĄ. Ja tutaj generalizuję, ale wiedzcie, że spotykam też sporo miłych, albo chociaż neutralnych ludzi, dzięki którym między innymi naprawdę lubię to co robię. Jest też sporo stałych klientów, którzy potrafią pochwalić mój nowy kolor włosów, życzyć mi miłego dnia oraz pocieszyć przy naprawdę ciężkim dniu. Raz miałam zresztą taką sytuację, gdzie nie miałam nikogo do pomocy, kolejka sięgała niewyobrażalnej odległości, tak więc presja sytuacji sprawiła, że byłam nerwowa. Kiedy już stłukłam butelkę, tak samo coś we mnie się stłukło i kiedy zrobiło się spokojniej, wytarłam trochę łez. Wyobrażacie sobie, że podszedł do mnie facet, chyba Adam miał na imię. I powiedział żebym się uśmiechnęła, że dałam radę i że nie ma co płakać. Usiadł zresztą niedaleko i opowiadał jakieś historie z kolegą, co jakiś czas wtrącając coś miłego. Naprawdę cholernie mnie to podbudowało i z perspektywy czasu jest to nawet wzruszające. Że po tak ciężkim dniu, ktoś okazał mi trochę sympatii i wyrozumiałości.

     Często narzekamy na sprzedawców czy generalnie ludzi w pracy, że są wredni, że potrafią tylko odburknąć, nie można ich o nic zapytać. Jacy mają być, kiedy spotkali tego dnia już 7456437579 ludzi z głęboko zakorzenionym buractwem? Nawet nie wiecie ile razy miałam wyrzuty sumienia, że byłam dla kogoś nieco oschła przez to, że osoba przed nim doszczędnie zniszczyła mój humor i zagrała balladę na moich nerwach. Chociaż, od ballady byłabym raczej spokojna, to musiał być metalowy koncert z growlingiem na wokalu. Trochę za ciężka muzyka jednak dla mnie i dla moich strun

     Ach, wspomniałam, że praca nauczyciela potrafi być niewdzięczna. Właśnie, niewdzięczna, a nie nieszanowana! Przynajmniej w oczach uczniów. To, że ktoś przeszkadza to nie jest tak do końca oznaka braku szacunku. Szkoła wychowuje i uczy, a my, małe buraczane zalążki, dopiero się kształtujemy. Raz jest bunt, raz po prostu nie ma chęci. Ale to nie jest cios wymierzony prosto w serduszko nauczyciela. Można go lubić, można go nie lubić, ale chodzi o tę formę, w którą jesteśmy wciśnięci, a akurat nie chcemy w niej być. I to niczyja wina.

     Iii... skoro mówiąc o szkole, zaczęłam wyłapywać motywy z Ferdydurke to chyba oznacza, że powinnam podsumować całość.
     OTÓŻ.
     Zanim wykonacie gest lub powiecie coś w stylu USŁUGIWANIE MI TO TWÓJ ZASRANY OBOWIĄZEK przypomnijcie sobie jak to jest szanować drugą osobę. Jak to jest mieć jakieś granice w dokuczaniu komuś. I jakie to było proste, kiedy byliśmy dziećmi, i dzień dobry mówiliśmy na prawo i lewo!
     A jeśli nie macie z tym problemu, po prostu pożyczcie czasami komuś miłego dnia. Powiedzcie, że ma ślicznie zrobione paznokcie. Albo że ma ładne oczy, co też kiedyś usłyszałam i stwierdzam, że działa!


Pozdrawiam Was cieplutko całym moim buraczanym serduszkiem,
buziaczki,
Paulina.

Obserwatorzy